Wednesday, February 1, 2012

azjatycki armagedon



Zazwyczaj staram się nie pisać na tym blogu o swoich japońskich zamiłowaniach, bądź co bądź mam od tego inne miejsca do wyżycia się. Jednakże, po przeczytaniu pewnego artykułu dotyczącego konwentów w Polsce doszłam do wniosku, że trzeba dać upust swojej myśli twórczej na ten temat.

Co najmniej kilka już takich tekstów czytałam i zazwyczaj macham ręką na takie wywody, ale jeszcze żaden nie wywołał u mnie takiego śmiechu - wprawdzie trochę tłumionego z wymogu na godzinę, ale zawsze. Na pierwszy plan rzuca się klasyczne podejście do sprawy: pani redaktor ma już trochę doświadczenia, wie lepiej, rozmawiała z ludźmi którzy wiedzą jeszcze lepiej, ale sama nie była na konwencie i nie zamierza być. Oczywiście nie zagraża to pojechaniu po całej społeczności mangowców, ale o tym za momencik.

Nie zamierzam tutaj dramatyzować. Rozumiem, że niektóre instytucje nie mogą mieć do niektórych rzeczy innego niż określone podejścia. Niektóre prawa po prostu istnieją w przyrodzie i musimy się z nimi pogodzić. Cała ta machina, którą nazywamy społeczeństwem nakręca się dzięki zwykłej odrobinie empatii. Jednak ta cecha wymaga poniekąd wysiłku z obu stron, dlatego też po przeczytaniu wyżej wspomnianego artykułu czuje w sobie wewnętrzną sprzeczność i to na przynajmniej kilku poziomach.

Jako osoba przebywająca wśród tych paskudnych, zboczonych mangowców przez dłuższy czas mogę powiedzieć, że wbrew tekstowi nie czuje się "uderzona w niewinność", o "stępionej wrażliwości", "okaleczona", czy też "nieodwracalnie zraniona". Nawet nigdy nie uczestniczyłam we wspomnianych "scenkach erotycznych", czego w tej chwili nawet trochę żałuję.

Generalnie podziwiam moich rodziców za stopień oswojenia się z tematem i za ogólne zaufanie. Sama siebie nie puściłabym na taką imprezę za żadne pieniądze, jednak wierzę, że wszystkie ówczesne i przyszłe dewiacje mojej osoby nie są winą tych strasznych azjatyckich dziwów. Za to współczuję wszystkim, których tekst, który tutaj wspominam naprawdę przejmie. Z doświadczenia mogę powiedzieć, że konwenty, nie są zbiorowiskiem napalonych nastolatków śpiących na karimatach z obsesją na punkcie gejowskich komiksów. To znaczy, hm, nie tylko.

Myślę, że mnie jak i wielu moich znajomych nauczyły kreatywnego wykorzystania własnych zasobów, organizacji, kreatywności, tolerancji, dużo, dużo tolerancji i generalnie jakiejś dawki przedsiębiorczości. Nawet udało nam się nie raz odpowiadać za jedną z tych "30 sal" w których nie wiadomo co się dzieje i za każdym razem, kiedy już jadę na konwent to w przekonaniu że pozostałymi dwudziestoma dziewięcioma zajmują się podobne osoby z głową na karku.

Konwent jak każda impreza rządzi się własnymi prawami. Zdarza się, że ktoś kogoś okradnie, przyłapie w dwuznacznej scence w toalecie, przeziębi sobie nerki śpiąc na podłodze albo spróbuje ci publicznie udowodnić, że nie masz racji. Tylko że jakoś od przeszło piętnastu lat nikogo to nie zraziło, więc czy warto to zmieniać? Skoro już autorka poczyniła tak wielki wysiłek względem rozgraniczenia pomiędzy stylem mangi a fanami we własnych osobach.

Autorce dziękuję za pokazanie mi, jakie rzeczy ludzie publikują w Internecie; rodzinie jeszcze raz za tolerancję, Japonii za istnienie, a sobie samej za odrobinę zdrowego rozsądku w tym pokręconym świecie.


No comments:

Post a Comment